Polska Praca jest chora!

Pod pretekstem światowego kryzysu wielu polskich pracodawców restrukturyzowało przedsiębiorstwa kosztem pracowników – wynika z raportu „Praca Polska 2010″, sporządzonego przez Komisję Krajową NSZZ „Solidarność”.
Raport został zaprezentowany na konferencji związkowej, która odbyła się w Warszawie 12 maja br. W konferencji udział wzięli: prof. Stephane Portet – S.Partner – Grupa Syndex, Katarzyna Zimmer-Drabczyk – Biuro Eksperckie KK NSZZ „Solidarność” oraz prof. Ryszard Bugaj, prof. Juliusz Gandawski i dr Marcin Zieleniecki.
Z Raportu wynika, że po raz pierwszy od 10 lat liczba zarejestrowanych nowych bezrobotnych przekroczyła 3 mln. Jednocześnie wg danych GUS wynik finansowy netto przedsiębiorstw był wyższy o 25,1 proc, czyli o 15,8 mld zł.
– Oznacza to, że większość pracodawców umiejętnie przerzuciła skutki kryzysu na pracowników – powiedział Janusz Śniadek przewodniczący KK NSZZ „Solidarność”.
Dane zawarte w raporcie wskazują, że istnieje niebezpieczeństwo nadmiernego zadłużania się gospodarstw domowych i drastycznego spadku popytu wewnętrznego. Przeniesienie skutków kryzysu na pracownika będzie też skutkowało pogłębianiem się kryzysu demograficznego.
Wydatki Polski na rodziny, są po Bułgarii, najniższymi w Europie, włączając w to równość siły nabywczej. Mniej niż 3 proc. dzieci poniżej 3 lat ma dostęp do żłobka lub przedszkola, dla porównania we Francji jest to ponad 60 proc. Kwestia opieki nad dziećmi ma tym większe znaczenie w Polsce, że norma czasu pracy należy tu do najdłuższych w Europie.
Związkowcy dowodzą, że utrzymanie miejsc pracy i poziomu wynagrodzeń jest bardzo istotne w Polsce, gdzie w roku 2009 popyt gospodarstw domowych zapewnił 82 proc. wzrostu PKB i był jednym z głównych czynników amortyzujących kryzys. Priorytetem polskiej polityki gospodarczej jest zysk, podczas gdy w pozostałych krajach europejskich na pierwszym miejscu jest pracownik.
Z Raportu wynika, że w czasie kryzysu większość ryzyka gospodarczego została przeniesiona na pracowników. Polskie przedsiębiorstwa korzystając z kryzysu, w przeciwieństwie do przedsiębiorstw w innych krajach, gdzie utrzymanie miejsc pracy i siły nabywczej pozostawało w centrum działań antykryzysowych, zrestrukturyzowały przede wszystkim zatrudnienie. Tymczasem praca w ograniczonym wymiarze czasu i rekompensata przez państwo od 60 proc. do 67 proc. utraconych wynagrodzeń w okresie 12 do 24 miesięcy pozwoliły w Niemczech uniknąć likwidacji co najmniej 650 000 miejsc pracy.
Efektem krótkowzroczności polskich przedsiębiorstw i rządu jest wzrost bezrobocia. Z danych Eurostatu wynika, że stopa bezrobocia w Polsce wzrosła w 2009 roku o 34 proc. W marcu 2010 wynosiła już 13 proc. Tymczasem bezrobocie kosztuje – niższe wpływy z podatków, mniejsze składki ubezpieczeniowe etc. Dlatego w wielu krajach zamiast maksymalizować za wszelką cenę zyski, wiele firm – przy pomocy państwa – chroniło miejsca pracy.
Tymczasem w Polsce i pracodawcy, i rząd skupiają się na dalszej elastyczności rynku pracy – mimo iż rynek ten jest jednym z najbardziej elastycznych w Europie. Stale wzrasta liczba umów na czas określony – jest już najwyższa w Europie. Deregulacja rynku pracy nie jest jednocześnie połączona z odpowiednio wysokimi zabezpieczeniami społecznymi, które pozwalają niwelować społeczne skutki kryzysu.
Innym problemem polskiego rynku pracy są ciągle niskie wynagrodzenia, a także coraz większe rozpiętości płac między najmniej i najwięcej zarabiającymi. Niechlubną cechą polskiego rozkładu wynagrodzeń jest duża liczba osób znajdujących się w niskich przedziałach dochodowych. Aż 43,6 proc. Polaków zarabia poniżej 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a 65,4 proc. osiąga dochody poniżej przeciętnego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej. 11 proc. pracowników zatrudnionych na pełnym etacie, to tzw. ubodzy pracujący. To znaczy, że dochody osiągane z pracy nie gwarantują życia powyżej granicy ubóstwa. To odbija się na sytuacji rodzin z dziećmi, które należą do najuboższych w Unii Europejskiej. Komisja Europejska już w 2008 r. alarmowała, że co czwarte dziecko w Polsce zagrożone jest ubóstwem.
Konieczne zatem jest stałe dążenie do wzrostu płac szczególnie osób najniżej zarabiających oraz wyeliminowanie nieuzasadnionych różnic w opłacaniu pracy ze względu na region czy płeć .
Nadszedł czas, aby wprowadzić w Polsce stałe narzędzia – stabilizatory pozwalające utrzymać popyt i zatrudnienie. W naszym kraju brak jest mechanizmów, które zachęciłyby firmy do utrzymania zatrudnienia. Trzeba zapobiegać patologicznie niskim wynagrodzeniom poprzez systematyczny wzrost płacy minimalnej. Aktualny nadal pozostaje postulat aby płaca minimalna wyniosła 60% przeciętnego wynagrodzenia.
Państwo jest systemem naczyń połączonych. Dodatni wskaźnik PKB jest bardzo ważny, tak jak utrzymanie deficytu finansów publicznych na stosunkowo niskim poziomie. Ale równie ważne są inwestycje w bezpieczne zatrudnienie, wykształcenie czy lepsze wynagrodzenia zapewniające popyt, ale też wyższe wpływy do budżetu czy stabilność ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych. Ograniczanie fikcyjnego samozatrudnienia czy nieuzasadnionego zatrudnienia kontraktowego, to przecież działanie na rzecz większych wpływów do systemu ubezpieczeniowego. Zdrowsze społeczeństwo, to także większa mobilność pracowników, lepsza wydajność, dłuższe pozostawanie na rynku pracy. Inwestowanie w rodzinę, to inwestowanie w przyszłość, w zapewnienie korzystniejszych relacji między pracującymi i emerytami w kolejnych dziesięcioleciach.
– Za ten system i jego finansowanie odpowiedzialni są rządzący, ale warto rozwiązania wypracowywać w drodze rzeczywistego dialogu – zaznaczył Jacek Rybicki, sekretarz KK.
– Nareszcie Związek ma materiał, opierając na który będzie można postulować zmiany w sferze legislacyjnej – powiedział uczestnik konferencji Józef Cyprian Rudziński, przewodniczący „Solidarności” w PKP Centrala

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz