23 października br. kilka tysięcy związkowców z całej Polski wzięło udział w ogólnopolskiej manifestacji w obronie miejsc pracy w spółce Hipolita Cegielskiego w Poznaniu. Zakład, którego produkcja opiera się głównie na silnikach okrętowych, po 160 latach istnienia znalazł się w głębokiej zapaści spowodowanej upadkiem przemysłu stoczniowego. Od początku października w spółce trwają zwolnienia grupowe, które są jednym z elementów programu restrukturyzacyjnego firmy. Pracę straciło już blisko 500 pracowników. Nie ma też pieniędzy na odprawy dla zwalnianych.
– Dziękuję za obecność na dzisiejszej manifestacji. Stąd 53 lata temu wyszedł pierwszy w powojennej historii Polski robotniczy pochód otwierający drogę do wolności – tymi słowami zebranych na historycznym placu na terenie Cegielskiego przywitał Tadeusz Pytlak przewodniczący zakładowej „Solidarności”. – Solidarność w Cegielskim wielokrotnie sygnalizowała krytyczne położenie zakładu, ale podobnie jak stoczniowcy byli przez przedstawicieli rządu traktowani jak piknikarze i zadymiarze – przypomniał Pytlak.
Również Jarosław Lange, przewodniczący wielkopolskiej „Solidarności” uważa, że winę za zaistniałą sytuację ponosi rząd. – Czarne chmury zbierają się nad neoliberalnym rządem. Rząd dba głównie o interesy pracodawców. Zapomniał o ludziach pracy, o tych, którzy tworzą dobro dla tego kraju – powiedział szef Regionu Wielkopolska. – Z tego szczególnego miejsca, nie kto inny, ale właśnie robotnicy wyszli walczyć o wolność. Dzisiaj tą samą drogą wyjdziemy i pójdziemy w tym samym kierunku, pod Urząd Wojewódzki. Dla Poznaniaków, dla „Solidarności” to symbol. To krzyk, który kierujemy do premiera Donalda Tuska – dodał.
Po wystąpieniach manifestanci wyszli na ulice miasta. Uczestnicy protestu przeszli sprzed zakładów Cegielskiego trasą historycznego marszu robotników w czerwcu 1956 roku. Tym razem z poznaniakami szli przedstawiciele prawie wszystkich regionów, w tym i z Mazowsza. Od początku związkowcom towarzyszył duszpasterz ludzi pracy archidiecezji poznańskiej ks. kanonik Tadeusz Magas. Podczas demonstracji kapłan trzymał w dłoniach drewniany krzyż, przy którym w stanie wojennym modlił się z internowanymi działaczami wielkopolskiej „Solidarności”.
W czasie manifestacji protestującym towarzyszyło nie tylko morze flag i transparentów z najróżniejszymi hasłami („56 blisko”, „Partia Olewusów”, „Żądamy pracy” i „Podejrzani ludzie”, „Donaldzie nie kłam!”), ale także bicie w bębny, dźwięk syren i gwizdków.
Po dotarciu pod Urząd Wojewódzki zebrani wysłuchali wystąpień przywódców związkowych. Na placu płonęły opony, a w ogniu spalono niedotrzymane obietnice rządu.
Przewodniczący NSZZ „S” Janusz Śniadek zapowiedział, że „Solidarność” nie pozwoli na to, by polskie zakłady upadały w ciszy. Zarzucił rządzącym niekompetencję w sprawie prywatyzacji polskich stoczni.
– „Afera stoczniowa” to głównie popis niekompetencji urzędników państwowych. Teraz zamiast wyjaśniać sprawę, politycy wykorzystują ją do rozgrywek politycznych. Domagamy się od polskiego parlamentu, od polskich polityków, żeby przestali zajmować się sobą. Żeby przestali ratować swoje stołki w rządzie i w Sejmie, a zaczęli zajmować się ratowaniem miejsc pracy dla Polaków – wołał do związkowców zebranych przed Urzędem Wojewódzkim.
Na zakończenie demonstracji związkowcy złożyli na ręce wojewody wielkopolskiego, Piotra Florka petycję do premiera. Związkowcy domagają się zagwarantowania środków na odprawy, zagwarantowania pieniędzy na bieżące wypłaty i przygotowania programu restrukturyzacji i programu naprawczego oraz opracowania nowej strategii ekonomicznej dla Cegielskiego.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!